Na co zwracać uwagę przy wyborze chusty. Jakie mamy rodzaje. Dlaczego warto nosić? Chusta elastyczna: https://www.ceneo.pl/44382238#pid=18060&cid=29785&crid= Sejm pracuje nad rządową ustawą o obronie ojczyzny, która wprowadza zmiany w organizacji i finansowaniu armii. Opozycja i doświadczeni generałowie nie mówią „nie”, ale zgłaszają uwagi. O ustawie mówią nam generałowie Mieczysław Gocuł i Mirosław Różański oraz b. szef MON Janusz Zemke Pracę dla ustawą Sejm zaczął w czwartek 3 marca. Podczas debaty żadna partia nie wyraziła sprzeciwu wobec projektu, obecnie prace nad ustawą toczą się w sejmowej komisji obrony. Rząd projekt ustawy o obronie ojczyzny przyjął 22 lutego 2022 roku, a już trzy dni później projekt był miał już w Sejmie nadany numer druku. Z uwagi na wojnę w Ukrainie o pilne przyjęcie ustawy prosił prezydent Andrzej Duda. W podobnym tonie wypowiadał się lider PO Donald Tusk, który mówił, że ustawa powinna być uchwalona przez aklamację. Ale pod warunkiem, że będzie to „mądra i dobra ustawa”. Rządowy projekt jest bardzo obszerny. To aż 521 stron! Same przepisy liczą 449 stron. Posłowie będą mieli mało czasu na analizę zmian i skutków, jakie ona wywoła. Tym bardziej, że zmienia się szereg przepisów w innych ustawach, uchyla się też aż 14 ustaw, które regulowały kwestie objęte obecną ustawą. Poza tym wiele szczegółowych kwestii ma być uregulowanych potem w rozporządzeniach Rady Ministrów i Ministra Obrony Narodowej. A są głosy – nie tylko Tuska – że rządowy projekt zawiera nie tylko dobre rozwiązania, ale też negatywne, z których trzeba w obecnej sytuacji zrezygnować lub je poprawić. Mówi o tym były minister obrony narodowej w rządzie SLD w latach 2001-2005 Janusz Zemke, były Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych w latach 2015-2016 generał broni Mirosław Różański, były szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego w latach 2013-2017 generał Mieczysław Gocuł. Ich opinie zamieszczamy w dalszej części tekstu. Do rządowego projektu liczne, krytyczne uwagi zgłosiły nawet podległe PiS ministerstwa, w szczególności finansów, czy koordynator służb specjalnych i minister zdrowia. Też piszemy o nich w dalszej części tekstu. PiS armię widzi wielką Rządowy projekt był w założeniu odpowiedzią PiS na wzrost napięć na wschodniej granicy, jest procedowany w momencie imperialnej agresji Rosji na Ukrainę. Założenia ustawy zostały ogłoszone w październiku 2021 roku przez Jarosława Kaczyńskiego (prezes PiS jest też wicepremierem odpowiedzialnym za bezpieczeństwo narodowe) i szefa MON Mariusza Błaszczaka. Wojna na Ukrainie przyspieszyła przyjęcie projektu przez rząd i skierowanie go do Sejmu. Opozycja dopiero teraz może zgłosić do niego uwagi. Generalnie pomysł Kaczyńskiego i Błaszczaka jest taki, że licząca dziś 144 tysiące żołnierzy armia ma być dwa razy większa. Dziś służy 111,5 tysięcy żołnierzy zawodowych i 32 tysiące w Wojskach Obrony Terytorialnej. A ma być 250 tys. żołnierzy zawodowych i 50 tysięcy w WOT. W tym celu ustawa zawiera dodatkowe zachęty finansowe i socjalne by przyciągnąć do wojska mężczyzn. Nowo wstępujący ochotnik – bo na takich liczy rząd – z najniższym stopniem szeregowego, ma dostawać na początek ok. 4 tysiące złotych brutto. Dla służących dłużej w armii, a rozważających przejście do cywila lub na emeryturę, będą dodatki motywacyjne do 2,5 tys. złotych. Rząd chce też ściągnąć do armii studentów specjalistycznych kierunków. Proponuje im szkolenia w Legii Akademickiej, a nawet stypendia na sfinansowanie studiów, które będzie trzeba potem odpracować pięcioletnią służbą w wojsku. Żołnierze mają też leczyć się bez kolejki w placówkach w podległych Ministerstwu Obrony Narodowej. Co wywołało sprzeciw Ministra Zdrowia, który przypomniał, że w Polsce jest równy dostęp do leczenia. Ustawa nie przewiduje przywrócenia powszechnego poboru, ale zakłada przepisy o obowiązkowej służbie wojskowej. Rząd z tych przepisów będzie mógł skorzystać w sytuacjach kryzysowych. Projekt przewiduje też powstanie nowego rodzaju wojsk do zwalczania cyberprzestępczości. Do tej formacji łatwiej będzie się dostać, bo jej głównym zadaniem będzie działalność w internecie. Wraz z podwojeniem stanu liczebnego wojska, rząd chce też zwiększyć wydatki na armię oraz na jej modernizację. W 2021 roku z budżetu na wojsko wydano 2,2 procent polskiego PKB, czyli 51,8 miliardów złotych. Rząd proponuje, by ten wskaźnik podnieść do 2,5 procent PKB już w 2024 roku. Czyli przy dzisiejszych wskaźnikach ekonomicznych byłoby to 65,5 miliarda rocznie. Jednak podczas debaty sejmowej w czwartek 3 marca, wicepremier Kaczyński już zapowiedział, że zostanie złożona poprawka, wedle której wydatki wojskowe mają wynieść 3 proc. PKB już w przyszłym roku. Wydatki budżetowe nie będą jedyne. Rząd chce dofinansować armię sprzedażą udziałów w spółkach przemysłu obronnego, ale przede wszystkim chce utworzyć specjalny Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych. Fundusz ma działać przy Banku Gospodarstwa Krajowego. Fundusz ma wesprzeć modernizację wojska i ma być zasilany środkami ze sprzedaży obligacji (może je emitować BGK) i papierów wartościowych, darowiznami, spadkami, czy środkami ze sprzedaży zbędnego mienia wojskowego. Rozliczenia z funduszem będzie prowadził minister obrony narodowej i to on będzie akceptował wydatki. Projekt ustawy przewiduje jeszcze jedną możliwość, która ma pomóc modernizować armię. Przez kilka państwowych podmiotów jak Agencja Rozwoju Przemysłu, Polski Fundusz Rozwoju, czy spółki obronne, wojsko będzie mogła brać sprzęt w leasing. Zgodę na to będzie dawać minister obrony narodowej. Eksperci krytykują formułę Funduszu, bo jego wydatki będą poza kontrolą parlamentu. Więcej władzy WOT, wojsko zajrzy do danych obywateli Rządowy projekt wzmacnia pozycję Wojsk Obrony Terytorialnej. Ma być ich więcej i nadal będą podlegać nie pod dowództwo armii, tylko pod ministra obrony narodowej. WOT dostanie też nowe uprawnienia do koordynowania zarządzania kryzysowego. Dla przykładu. Jeśli powtórzy się kryzys uchodźczy na granicy, to WOT będzie kierował zabezpieczeniem granicy. Podobnie będzie przy walce ze skutkami kataklizmów. Eksperci krytykują to rozwiązanie, bo to formacja bez doświadczenia w kierowaniu zawodowymi jednostkami wojskowymi, które będą brać udział w takich akcjach. Wskazuje się, że wzmacniane WOT zaczyna upodabniać się do jednostki nadwiślańskiej, która podlegała pod MSWiA. Ta jednostka była traktowana jako wojska wewnętrzne, do dyspozycji rządu. Została rozwiązana w 2001 roku. Najwięcej emocji wojskowych ekspertów budzi pomysł likwidacji obecnych wojewódzkich sztabów wojskowych i 56 wojskowych komend uzupełnień (WKU). Zajmują się one rekrutacją do wojska. Ma je zastąpić Szef Centralnego Wojskowego Centrum Rekrutacji oraz 16 centrów regionalnych. Rząd przekonuje, że ma to usprawnić rekrutację do wojska. Ale eksperci uważają, że robienie teraz tak dużej reorganizacji wywoła chaos. Są spekulacje, że w ten sposób zwolni się baza lokalowa i infrastruktura zajmowana dziś przez WKU, która będzie mogła być przekazana WOT. W projekcie ustawy znajdują się też ogólne zapisy, które rodzą ryzyko nadużyć. Na przykład artykuł 10 daje „organom wojskowym” prawo do przetwarzania danych obywateli uzyskanych „ze zbiorów danych prowadzonych przez inne służby, instytucje państwowe oraz organy władzy publicznej”. Wojsko te dane może pozyskiwać niejawnie za pomocą łącz internetowych, bez konieczności składania wniosku. Nie będzie problemu jeśli pozyska tylko dane na potrzeby prowadzenia ewidencji wojskowej, w której są dane poborowych, czy rezerwistów. Ale wątpliwości ma nawet koordynator służb specjalnych. W jego imieniu uwagi złożył Stanisław Żaryn, który ostrzega, ze przepis jest zbyt ogólny i daje wojsku szerokie uprawnienia. „W świetle tego przepisu mogą one żądać przekazania dosłownie każdej informacji przez dosłownie każdy podmiot publiczny. Przy czym obowiązek ten nie jest ograniczony żadnymi warunkami ani faktycznymi ani prawnymi” – ostrzega Żaryn w piśmie, jakie złożył w ramach uzgodnień rządowego projektu. Dodaje: „Przepis nie wskazuje, iż uprawnienie to będzie realizowane wyłącznie w ramach zdefiniowanych zadań organów wojskowych, a w konsekwencji jest on nad wyraz ogólny. Nie stawia on także żadnych wymogów po stronie organów wojskowych, które powinny zostać spełnione aby można było żądać przekazania stosownych informacji”. Żaryn ostrzega, że w ten sposób wojsko będzie mogło żądać wrażliwych informacji np. od wywiadu, nie tłumacząc, po co one są mu potrzebne. Kto będzie współpracował z wojskiem? Ustawa reguluje też współpracę z organizacjami pro-obronnymi. MON będzie mógł podpisać z nimi umowę na rzecz wzmocnienia bezpieczeństwa państwa. A ich członkowie będą mogli przejść 28 dniowe szkolenie i przejść po tym szkoleniu do aktywnej rezerwy. Wojsko będzie mogło też tym organizacjom udostępniać swoją infrastrukturę. Ryzyko nadużyć powoduje również artykuł 11 projektu. Daje on siłom zbrojnym prawo do używania środków przymusu bezpośredniego oraz broni podczas realizacji zadań „ochrony niepodległości państwa, niepodzielności jego terytorium oraz zapewnienia bezpieczeństwa i nienaruszalności jego granic”. Przepis można byłoby wykorzystać przeciwko obywatelom, dziennikarzom, czy organizacjom pozarządowym, które aktywnie pomagały migrantom i uchodźcom przy granicy z Białorusią. Do tej pory legitymować i zatrzymywać mogła tam legalnie policja. Teraz będzie mogło to robić wojsko, czy WOT. Zemke: Likwidacja WKU to chaos zapytało o opinie na temat projektu ustawy o obronie ojczyzny osoby, które znają się na wojsku. Były minister obrony w rządzie SLD Janusz Zemke mówi, że w ustawie są rzeczy pozytywne. Zemke wylicza: „Są rozwiązania uatrakcyjniające służbę wojskową i stabilizujące kadrę, np. są korzystniejsze rozwiązania mieszkaniowe, dodatki dla żołnierzy długoterminowych. Jest też szansa do rozwoju poziomego w korpusie szeregowych, bo wprowadza się nowy stopień wojskowy starszego szeregowego specjalisty. Dobre są też rozwiązania dla rezerwy. Na plus jest też dobrowolna służba wojskowa”. Ale Zemke widzi też negatywne pomysły w rządowym projekcie. I je wylicza: „Niepokoi mnie obniżenie roli sztabu generalnego, pewne kompetencje przechodzą na ministra obrony narodowej. To ryzykowne. Niepokoi mnie też próba przebudowy systemu rekrutacji, czyli likwidacja wojewódzkich sztabów wojskowych i wojewódzkich komend uzupełnień. Będzie bałagan i forsowanie tego w momencie wojny w Ukrainie nie jest dobrym pomysłem. Zamiast likwidacji WKU, wystarczy je wzmocnić. Ich siłą jest to, że są w kontaktach z lokalnymi władzami”. Dalej Zemke: „Powołuje się nowy Fundusz przy BGK, który będzie miał duże wydatki. Rozumiem, że jesteśmy w nadzwyczajnej sytuacji, ale pozostawanie tylko ministrowi obrony narodowej decyzji o wydawaniu miliardów jest ryzykowne. To ma być poza kontrolą parlamentu”. Janusz Zemke ma też uwagi do możliwości leasingowania sprzętu przez wojsko. Bo na tym jego zdaniem zarobi głównie podmiot leasingujący i to będzie generować kolejne wydatki. Zemke pyta też o efektywność planowanych większych wydatków na wojsko. Gen. Różański: To nie jest czas na rewolucję w wojsku Bardziej krytyczny wobec rządowego projektu o obronie ojczyzny jest generał broni Mirosław Różański, były Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych w latach 2015 – 2016. Mówi „Ta ustawa to kompilacja obecnych ustaw. To jest kakofonia dotychczasowych regulacji złożonych w jeden dokument. Ta ustawa ma dwa przesłania. Ma zachęcić młodych do służby w wojsku i stworzyć warunki, by ludzie z wojska nie odchodzili. By dalej w nim służyli. Wprowadzenie dobrowolnej zasadniczej służby – najpierw 28 dni szkolenia, a potem 11 miesięcy szkolenia specjalistycznego – to nie jest zły pomysł. Ale budzi wątpliwości”. Różański tłumaczy: „Projekt dopuszcza, że do służby będą mogli wstąpić obywatele z podstawowym wykształceniem. I od pierwszego miesiąca taki aplikujący do wojska dostanie uposażenie równe najniższemu uposażeniu szeregowego [ok. 4 tys. zł – red.]. Takie rozwiązanie nie daje jednak gwarancji związania takiej osoby z wojskiem, bo może to być traktowane jako cel socjalny, profit finansowy. Ustawa też premiuje finansowo studentów, zrównując ich status materialny z żołnierzami zawodowymi. Nie wszystko da się kupić pieniędzmi”. Generał Różański krytykuje zmianę modelu rekrutacji: „Chce się zrobić centra rekrutacyjne. To na siłę zmienianie szyldu. Obecna administracja powinna zostać, bo ona jest związana z mobilizacją. Jeśli chce się usprawnić rekrutację, minister może to zrobić decyzją. Nie rozumiem po co ta reorganizacja”. Generał wypowiada się również krytycznie o nowym modelu finansowania sił zbrojnych. Mówi: „Nie rozumiem, dlaczego wydatki chce się wyprowadzić poza budżet państwa, do Funduszu, którego wpływy będą zależne od koniunktury gospodarczej. Aktywa Funduszu będą nieprzewidywalne. A co, jeśli będzie tąpnięcie w gospodarce? Pieniądze będą lub nie. A przy planowaniu wydatków w okresie 15-letnim, co przewiduje projekt, ma to znaczenie. Z kolei wprowadzenie leasingu to obejście prawa zamówień publicznych. Do wojska będzie można wprowadzać system uzbrojenia nie podlegający procedurze potrzeb. Tylko ktoś się zgłosi i coś zaproponuje. To potencjalne pole do działań korupcjogennych”. Generał Różański uprzedza, że rządowy projekt uchwalony bez poprawek może wywołać podobny skutek jak Polski Ład w podatkach. Podkreśla: „Będzie zamieszanie i dużo niewiadomych. A żyjemy w czasach realnego zagrożenia. Przeprowadzanie teraz rewolucji może doprowadzić do chaosu. Ja bym rekomendował prace nad tą ustawą, bo wcześniej nie była ona konsultowana przez opozycję, ekspertów. Zrobiono to we własnym gronie i teraz mamy szantaż moralny, by ją szybko uchwalić. To nie ten czas i pora, by taką ustawę szybko wprowadzać, bo może przynieść zamieszanie. Chyba, że rządzący otworzą się na poprawki”. Generał zapytany przez o organizacje pro-obronne, które też są ujęte w nowym modelu obrony ojczyzny, odpowiada, że jest ryzyko, że z MON będą współpracować formacje np. biorące udział w Marszu Niepodległości. I będą one miały dostęp do infrastruktury wojskowej. Gocuł: Trzeba odbudować etos w wojsku po czystkach Macierewicza Krytyczny wobec projektu zmian w wojsku jest również generał Mieczysław Gocuł, były szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego w latach 2013 – 2017. Ale widzi też w rządowym projekcie plusy. Gocuł mówi „To nie ten czas, nie te pomysły i nie ten zakres zmian w systemie obronnym państwa. Dziś procedowanie ustawy, która ma skodyfikować prawo wojskowe, to wprowadzenie zbędnego chaosu. Każda zmiana prawa w obszarze obronności jest dobra, ale jeśli ma pozytywne skutki i uwzględnia uwarunkowania wewnętrzne i zewnętrzne. Czyli stan zagrożenia bezpieczeństwa państwa”. Generał podkreśla, że ustawa nie rozwiązuje wszystkich problemów w wojsku np. nie doprecyzowuje kwestii kierowania systemem dowodzenia i obrony kraju. Podkreśla, że zmiany wymaga też system zarządzania kryzysowego w Polsce. A tym czasem odpowiedzialność za ten system przenosi się na WOT, który będzie dowodził operacjami z użyciem specjalistycznych jednostek wojska. „A WOT nie ma pojęcia np. o lotnictwie, które jest używane do kruszenia zatorów lodowych na rzekach. Nie ma też zdolności do kierowania jednostkami logistycznymi przy dużych akcjach np. walce ze skutkami powodzi. WOT coraz bardziej zaczyna przypominać zlikwidowaną jednostkę nadwiślańską” – mówi gen. Gocuł. Dodaje: „Za zarządzanie kryzysowe powinien odpowiadać szef sztabu generalnego, bo on jest partnerem, a wykonaniem powinno zajmować się dowództwo operacyjne”. Gocuł krytykuje też likwidację WKU i wojewódzkich sztabów wojskowych. „Nowe centra rekrutacyjne będą miały te same zadania co likwidowane jednostki. Po co więc rozwalać obecną strukturę rekrutacji?” – pyta gen Gocuł. Były szef Sztabu Generalnego na plus zalicza nowe zachęty do wstępowania do wojska. To np. likwidacja kontraktów terminowych, czy możliwość zostania w wojsku po skończeniu 60 lat (na kolejne kilka lat, za dodatkową gratyfikacją finansową). Uważa jednak, że niekoniecznie te zachęty dadzą spodziewany efekt. Przyznaje jednak, że podczas rządów PiS zahamowano odejścia szeregowych, bo zniesiono czasowy limit służby. Ale nadal dużo osób odchodzi co „cywila”. Rocznie z WOT odchodzi 5 tysięcy osób, a ze służby zawodowej 6 tysięcy osób. Są w tym osoby, które mają więcej niż 60 lat. Generał uważa, że przyczyną odejść jest naruszenie etosu służby. Przypomina czystki w wojsku, jakie w latach 2016-2018 zrobił ówczesny minister obrony narodowej Antoni Macierewicz. „Zwolniono wtedy ponad 300 pułkowników i ponad 20 generałów” – zaznacza Gocuł. Przypomina, że wielu doświadczonych wojskowych nagle z dnia na dzień przeniesiono w drugi koniec Polski. A teraz otworzono ścieżkę szybkiego awansu dla „swoich” i można od razu przeskoczyć aż kilka stopni w górę. Co jest demoralizujące. Rząd w ustawie, by zatrzymać żołnierzy, znosi kontrakty terminowe. Ale zdaniem Gocuła kontrakt zabezpieczał żołnierza przed przeniesieniem do innego miasta, bo mógł się na to nie zgodzić. Teraz będzie musiał podporządkować się rozkazom relokacji. I może to być powód do odejść. Gocuł krytykuje też nowy sposób finansowania potrzeb wojska ze specjalnego Funduszu. „Brak kontroli parlamentu nad tym, to nie są standardy demokratycznego państwa. Najważniejsza jest ciągłość finansowania, a nie to ile środków jest na modernizację. Z punktu widzenia kontroli nad finansami jest to nie do przyjęcia”. I jeszcze jedna wypowiedź byłego szefa sztabu: „Nie można rewolucyjnie wprowadzać zmian w wojsku, bo efekty tego będzie można dopiero sprawdzić w stanie wojny. A wtedy może być za późno”. Mariusz Jałoszewski Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze. Jasnowidz Jackowski ma złe wieści dla Andrzeja Dudy. Może ucierpieć także premier Morawiecki. Jasnowidz Jackowski przekazał niedawno czarną wizję dla Polski. Jeśli się ona spełni, wybory w 2023 roku będą przebiegały w dramatycznej atmosferze. Wszystko wskazuje na to, że PiS traci kontrolę nad własnymi działaniami. Jedno jest pewne – pomysł wprowadzenia zakazu handlu w niedzielę jest wielce oryginalny. Ograniczamy handel w czasach, kiedy inne kraje europejskie go liberalizują. Wprowadzenie zakazu handlu w niedzielę wzbudza wielkie emocje - zarówno u zwolenników jak i przeciwników tego pomysłu. Jakie najważniejsze argumenty stoją za tym pomysłem i jakie go negują. Sejm uchwalił w piątek ustawę o ograniczeniu handlu w niedziele. W ostatniej chwili PiS przesunął wejście ustawy od dwa miesiące. Od 1 marca 2018 r. zakupy zrobimy tylko w dwie niedzielę, pierwszą i ostatnią. Rok później będzie tylko jedna handlowa niedziela, ostatnia każdego miesiąca. Zakaz handlu w każdą niedzielę zacznie obowiązywać w 2020 roku. Nie jest to jednak prosta zasada, bo PiS wymyślił wyjątki. Od 2020 roku będą dwie niedziele handlowe przed świętami Bożego Narodzenia, jedna przed Wielkanocą i cztery dodatkowo - ostatnie niedziele: stycznia, kwietnia, czerwca oraz sierpnia. Do tego zgodnie z poprawkami zakaz nie będzie obowiązywać sklepów internetowych czy terenów rolno-spożywczych rynków hurtowych. Ponadto poprawki doprecyzują kwestię ograniczenia handlu na stacjach benzynowych czy dworcach kolejowych. Inna poprawka poszerza katalog podmiotów wyłączonych z tego zakazu o piekarnie, cukiernie i lodziarnie. Tym sposobem PiS może „zachęcić" przedsiębiorców do poszukiwania kruczków prawnych lub zwykłego przerejestrowania działalności na wymienione wyjątki. Jedno jest pewne – pomysł wprowadzenia zakazu handlu w niedzielę, jest wielce oryginalny. Ograniczamy handel w niedzielę w czasach, kiedy inne kraje europejskie go liberalizują – w tym nasz aktualnie największy sojusznik Węgry. Rządy „dobrej zmiany” oczywiście się tym nie przejmują, podobnie jak wcześniej, kiedy przegłosowano reformę edukacyjną i emerytalną. PiS podwyższył wiek rozpoczęcia edukacji szkolnej i przedszkolnej oraz obniżył wiek emerytalnego – całkowicie ignorując fakt, że nikt w Europie tak nie robi. Czyżbyśmy więc znowu mieli do czynienia ze zmianą napędzaną tanim populizmem lub ideologią? „Solidarność", która jest inicjatorem całego pomysłu wprowadzenia teraz zakazu handlu w niedzielę, twierdzi, że absolutnie nie. Zakaz trzeba wprowadzić, ponieważ przede wszystkim przyniesie ogromną ulgę udręczonym pracą w niedzielę pracownikom handlu, z których do tego znakomita większość to kobiety. - Na potrzebę traktowania pracy w niedzielę jako czynnika stresogennego wskazują wyniki badań prowadzonych w sektorze handlu w ramach projektu „Wpływ poprawy psychospołecznych warunków pracy na ograniczenie kosztów ekonomicznych w firmach przechodzących procesy modernizacyjne i adaptacyjne” realizowanego przez Instytut Medycyny Pracy w Łodzi oraz Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”. Ponad 93 proc. pracowników handlu w grupie badawczej uznała, że konieczność pracy w niedziele jest czynnikiem uciążliwym i stanowi zagrożenie – czytamy w uzasadnieniu obywatelskiego projektu „Ustawy o ograniczeniu handlu w niedzielę”. „Solidarność" powołuje się też na badania firmy doradczej Nextmen z 2015 roku, w których ponad 70 proc. pracowników uznało pracę w niedzielę za działanie utrudniające godzenie życia zawodowego i rodzinnego oraz przyczynę przewlekłego stresu i zmęczenia. Ze wspomnianego uzasadnienia projektu ustawy dowiadujemy się również, że – jak pokazują badania u osób pracujących w weekendy częściej występują dolegliwości bólowe, mięśniowo-szkieletowe, bezsenność i problemy psychosomatyczne. Częściej i bardziej dotyka ich wyczerpane emocjonalnie oraz częściej zdarzają im się urazy. W Europie 40 proc. osób, które pracują w niedziele doświadcza konfliktu praca-dom. Ponadto trudności w pogodzeniu harmonogramu pracy z życiem pozazawodowym nawet 30-krotnie zwiększają ryzyko wystąpienia poważnej choroby psychicznej. I do tego te wszystkie problemy dotykają przede wszystkim kobiety. Bowiem według danych Polskiej Rady Centrów Handlowych (PRCH) oraz badań firmy Eurostat ponad 60 proc. osób zatrudnionych w branży centrów handlowych stanowią kobiety, a w sklepach wielkopowierzchniowych i dyskontach jest ich nawet ponad 80 proc. - wg szacunków Sekretariatu Banków, Handlu i Ubezpieczeń NSZZ „Solidarność". O koszmarze pracy w handlu niedzielę pisała też niedawno Adriana Rozwadowska w „Gazecie Wyborczej”: - W połowie ubiegłej dekady bezrobocie sięgało 20 proc., a zastępy kasjerek (byłam jedną z nich) pracowały na umowach o dzieło za mniej niż płaca minimalna. W Wigilię markety były czynne do 19. Kasjerki nie miały świąt – w imię cudzej wolności – argumentowała za tym, by jednak ograniczyć handel w niedzielę. Zwolennicy jego wprowadzenia twierdzą też, że praca w niedzielę odbiera tym, którzy muszą ją wykonywać możliwość uczestniczenia w wielu wydarzeniach kulturalnych, społecznych, rozrywkowych. W dni powszednie, kiedy oni miewają wolne, ich nie ma. Związkowcy, w uzasadnieniu do projektu ustawy o zakazie handlu w niedzielę, przy tym wszystkim wcale jednak nie kryją ideologii, która za nim stoi. - Fundamentalne znaczenie dla ustanowienia niedzieli dniem wolnym od handlu ma doktryna Kościoła katolickiego – czytamy w dokumencie. „Solidarność" powołuje się przy tym i obficie cytuje długi list Jana Pawła II do biskupów, kapłanów i wiernych o świętowaniu niedzieli. Zdaniem autorów projektu ustawy, wprowadzenie jej w życie pociągnie za sobą korzystne skutki społeczne. - Na znaczeniu nabierze rodzina rozumiana jako podstawowa jednostka społeczna, a ograniczony zostanie konsumpcjonizm, który Polsce w ostatnich latach stał się główną formą zaspakajania potrzeb ludności - argumentują. Zamknięcie większości placówek handlowych w niedzielę da, ich zdaniem, nowe możliwości dla obszaru kultury. - Konsumenci z centrów handlowych przeniosą swoje zainteresowania i potrzeby na korzystanie z lokali gastronomicznych, parków, przestrzeni miejskich ożywiając w ten sposób przestrzeń centrum, a nie peryferie miast, gdzie najczęściej zlokalizowane są placówki handlowe – uważają. Przeciwnikom handlu w niedzielę też nie brakuje argumentów. Wydaje się nawet, że mają ich więcej niż zwolennicy ograniczenia działalności sklepów. Pomysł „Solidarności" ostro krytykuje np. Łukasz Warzecha w serwisie - W ciągu dwóch lat rządów PiS mało było propozycji równie pełnych hipokryzji, niespójnych i absurdalnych w swojej istocie jak forsowany przez „Solidarność" i znajdujący posłuch w PiS zakaz handlu w niedziele. Pomijam tu kwestię mojej osobistej niechęci do zawodowych związkowców, a w istocie po prostu pasożytów w rodzaju Piotra Dudy, którzy od lat nie przepracowali uczciwie jednego dnia, tucząc się na związkowych składkach i celując w populizmie, byle uzasadnić swoją wygodną pozycję – zaczyna swoją polemikę z argumentami zwolenników wprowadzenia zakazu handlu w niedzielę. Potem uważa, że są one „słabe, nielogiczne i opierają się na bezzasadnych, arbitralnie przyjmowanych założeniach". Zdaniem Warzechy np. odpowiedź na twierdzenie, że niedziela nie jest dniem na robienie zakupów i że rodziny powinny być tego dnia razem na spacerze albo w kościele może być jedna: państwo, politycy i związkowcy nie są od tego, żeby ustalać, jak obywatele mają spędzać wolny czas. „Solidarność" uważa, że nie będzie żadnych negatywnych skutków gospodarczych wprowadzenia ograniczeń w handlu w niedzielę. Konsumenci będą w sklepach wielkopowierzchniowych dokonywać awansem zakupów w piątek i w sobotę. Nie będzie też żadnej redukcji etatów. Wręcz przeciwnie – powstaną nawet nowe. - Ze względu na możliwość handlu w niedziele przez osoby prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą przewiduje się stworzenie dodatkowych miejsc pracy w formie samo zatrudnienia – czytamy w uzasadnieniu ustawy. Z tą optymistyczną wizją przyszłości w czasach zakazu handlu w niedzielę polemizuje wielu. Według np. firmy doradczej PwC (raport na zlecenie centrów handlowych) w przypadku zakazu handlu w dwie niedziele w miesiącu obroty sklepów i punktów usługowych w centrach handlowych spadną w ciągu roku o 4,6 mld zł, co będzie skutkowało redukcją zatrudnienia o 19-20 tys. osób. Najwięcej stracą sprzedawcy odzieży – zanotują spadek obrotów o 1,3 mld zł rocznie i zmniejszą zatrudnienie o 6-7 tys. osób. W plecy będzie też skarb państwa – przychody z podatków zmaleją o 890 mln zł, z czego większość – 660 mln zł – przypadanie na niezapłacony podatek VAT. Ponadto zakaz handlu w niedzielę może uderzyć też w firmy logistyczne. Gdyby projekt ustawy o zakazie handlu w niedzielę zostałby uchwalony w kształcie proponowanym przez związki zawodowe, pracę straciłoby 33 tys. osób w branży logistycznej - wynika z raportu „Branża logistyczna. Wpływ zakazu handlu w niedziele” przygotowanym przez Polityka Insight na zlecenie Amerykańskiej Izby Handlowej. Zdaniem „Solidarności" Istotnym elementem przemawiającym za ograniczeniem handlu w niedziele jest skutecznie i społecznie zaakceptowane funkcjonowanie takiej zasady w wielu krajach europejskich. No cóż, tak wiele to ich nie ma, a po drugie jeżeli widać w tym względzie jakieś zmiany, to w kierunku liberalizacji, a nie ograniczenia handlu w niedzielę. W ostatnich latach, na co zwraca uwagę PwC ,w niektórych krajach przeprowadzono całkowitą deregulację w zakazie handlu w niedzielę – zniesiono wcześniej obowiązujące ograniczenia w Danii (2012 r.), Portugalii (2014 r.) i Finlandii (2016 r.). W kilku innych warunki handlu w niedzielę zostały złagodzone – np. w Grecji i Francji. Niemal całkowity zakaz handlu w niedzielę i święta obowiązuje na terenie Unii Europejskiej wyłącznie w Niemczech i w Austrii. Tzw. Sonntagsruhe, czyli „niedzielna cisza" oznacza, że w niedziele i święta zamknięte są wszystkie sklepy. Działać mogą tylko stacje benzynowe i sklepiki na dworcach kolejowych oraz położone w sąsiedztwie atrakcji turystycznych. Podobne ostre reguły, ale jednak z większą liczbą wyłączeń, obowiązują również w Norwegii i w Szwajcarii, ale nie są to już członkowie Unii Europejskiej. W Szwajcarii ponadto władze lokalne mogą wydawać sklepom zezwolenia na pracę w niedzielę. W Luksemburgu duże sklepy mogą być otwarte tylko w pierwszą niedzielę miesiąca od godz. 14 do godz. Ciekawie z zakazem handlu w niedzielę jest w Holandii. Regulują go przepisy lokalne, przez co w gminach położonych głównie w tzw. holenderskim pasie biblijnym - centrum kraju, gdzie rządzą protestanccy konserwatyści - handel w niedzielę jest zakazany, a w innych rejonach kraju nie ma ograniczeń w jego prowadzeniu. W kolejnych kilku krajach Unii handel w niedzielę jest ograniczony przepisami, ale nie zakazany. I tak np. we Francji jeszcze do niedawna hipermarkety w ogóle nie mogły działać. Ale przepisy były stopniowo liberalizowane – najbardziej tzw. ustawą Macrona z 2015 roku. Zapisano w niej, że wszystkie sklepy mogą być otwarte 12 niedziel w roku. Sklepy rodzinne mają nadal – z nielicznymi wyjątkami – prawo pracować w niedzielę. Dodatkowo w Paryżu zarządzenie ministerialne ustaliło 12 „stref turystyki międzynarodowej", w których handel odbywać się może w niedzielę od rana do wieczora. Podobne strefy stworzono w kilku innych miastach odwiedzanych przez turystów. Handlować można też w niedzielę w strefach przygranicznych, wskazanych zarządzeniem prefekta oraz na terenie dworców Paryża i sześciu innych miast. W 2016 roku przepisy dalej zliberalizowano - spod zakazu handlu w niedzielę wyłączono np. 500 miejscowości turystycznych. W Hiszpanii handlowy kalendarz układają władze lokalne – i sklepy są otwarte zazwyczaj w pierwszą niedzielę miesiąca i w niedziele przed świętami. W pozostałe są zamknięte. W Belgii i w Grecji w niedzielę mogą działać tylko małe sklepy. Przy czym w Belgii dodatkowo ogranicza się do kilku godzin czas ich działania, w Grecji wprowadza dodatkową możliwość działania hipermarketów przez 7 wybranych niedziel w roku. Grecy prowadzą też pilotaż handlu bez żadnych ograniczeń w 10 regionach kraju. Ograniczenia w handlu w niedzielę ma też Wielka Brytania – bez Szkocji – tam wielkie sklepy mogą w siódmym dniu tygodnia działań tylko przez kilka godzin. Oryginalnym wyjątkiem jest ponadto Szwecja. Tam niedzielne restrykcje dotyczą tylko sklepów monopolowych - w niedzielę nie można sprzedawać alkoholu. W pozostałych niemal 20 krajach Unii nie ma zakazów handlu w niedzielę, ale zdarza się, że zwyczajowo część lub większość sklepów jest zamknięta lub działa w ograniczonym czasie – tak jest np. we Włoszech i na Chorwacji. Ciekawostką są Węgry. Tam Orban wprowadził zakaz handlu w niedzielę dla wszystkich większych sklepów od 15 marca 2015 roku. Małe punkty i np. stacje benzynowe mogły jednak działać. Spowodowało to np., że normą było sprzedawanie na tych ostatnich konfekcjonowanego mięsa i innych artykułów spożywczych. Zakaz utrzymał się tylko rok. Zniesiono go w kwietniu 2016 roku – między innymi dlatego, że ograniczenia nie podobały się według sondaży 2/3 respondentów. Być może i nas czeka ten scenariusz. Teraz zakaz handlu co najmniej w dwie niedziele zostanie przeforsowany, ale po pewnym czasie, wrócimy do regulacji, które obowiązują teraz. Podobnie jak stanie się to z wiekiem emerytalnym – to oczywiste dla ekonomistów, że na poziomach ustalonych przez PiS nie da się go utrzymać długo. August II Mocny: Plusy: -Bardzo korzystny dla Polski pokój w Karłowicach. -Wprowadzenie podatku na armię. -Stworzenie pierwszej zawodowej armii. -Unowocześnienie przemysłu i armii. -Wprowadzenie kultury zachodniej oraz zaciśnienie związków handlowych z niektórymi państwami niemieckimi. -Próby ratowania Rzeczpospolitej (poprzez
— Moim zdaniem ten projekt to przykład poszukiwania rozwiązania politycznego, a nie praktycznego i merytorycznego — mówi szef sejmowej komisji zdrowia z PiS Projekt zaczął umierać krótko po tym, gdy został złożony w Sejmie Z informacji Onetu wynika też, że pierwotny pomysł był inny niż ten prezydencki i zrodził się w Kancelarii Premiera. Miała powstać ustawa wyliczająca konkretne przypadki wad płodu, których stwierdzenie pozwoliłoby na przerwanie ciąży. KPRM ubiegł jednak prezydent — Nie trzeba specjalnych uregulowań prawnych. Ochrona zdrowia i życia matki jest przesłanką obowiązującą i nic się nie zmieniło — mówi poseł PiS Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej "Wyrok zapadł dawno" Nasz rozmówca z PiS nie chce wypowiadać się pod nazwiskiem. To osoba, która dobrze zna kulisy wydarzeń sprzed roku. – Z całym szacunkiem dla pana prezydenta, ale ten projekt realnie nic nie zmieniał na plus, a jedynie jeszcze bardziej komplikował cały problem. Wyrok na ten pomysł, o ile wiem, zapadł już na samym początku. Czyli rok temu – słyszymy. Kolejność wydarzeń była następująca. 22 października 2020 r. trybunał Julii Przyłębskiej wydaje wyrok dotyczący aborcji. Likwiduje możliwość przerywania ciąży ze względu na trwałe i nieodwracalne uszkodzenie płodu. Decyzja wywołuje masowe protesty w całym kraju. Na ulice wylegają tysiące ludzi nie tylko w dużych miastach, ale i małych miejscowościach. 28 października w Polsat News występuje prezydent Andrzej Duda. Mówi, że z wyroku na początku się ucieszył, ale jednocześnie, że spodziewał się, iż "trybunał zostawi czas na to, by przepisy zostały doprecyzowane". Zapewnia, że "rozumie protestujące kobiety". Głos zabiera też Agata Kornhauser-Duda: - Czy każdy jest zdolny do heroizmu? Czy kobiety muszą być zmuszane do heroizmu? Mam tutaj wątpliwości – stwierdza żona prezydenta. Swój wpis na ten temat zamieszcza nawet Kinga Duda, córka pary prezydenckiej: "Wierzę, że zgodnie z moimi osobistymi przekonaniami, ja nie zdecydowałabym się na przerwanie ciąży. Nie uważam jednak, że inne kobiety mają myśleć i działać w taki sam sposób jak ja. Każdy człowiek ma wolną wolę" – pisze. Andrzej Duda 30 października 2020 r. składa w Sejmie swój – jak mówi – kompromisowy projekt, który ma łagodzić skutki wyroku TK. Zgodnie z tą inicjatywą, aborcja byłaby możliwa w przypadku wystąpienia tzw. wad letalnych (ciężkie zaburzenia rozwojowe, które pośrednio lub bezpośrednio prowadzą do śmierci płodu lub noworodka). Przerwanie ciąży w tym wariancie nie byłoby możliwe w przypadku wystąpienia innych wad rozwojowych, np. zespołu Downa. 3 listopada marszałek Sejmu kieruje projekt do pierwszego czytania w komisjach sprawiedliwości i praw człowieka, a także w komisji zdrowia. Zapomniany projekt Od tego czasu w sprawie nic się nie wydarzyło. Dzwonimy do przewodniczącego komisji zdrowia Tomasza Latosa z PiS. Poseł przypomina, że ze względu na przepisy pandemiczne, to marszałek Witek przez kilka miesięcy decydowała o zwołaniu posiedzeń komisji. Od kilku miesięcy jednak to ich szefowie z powrotem mają wolną rękę. – Proszę pamiętać, że tutaj dwie komisje muszą skoordynować swoje prace. Poruszamy tutaj istotne kwestie prawne, zatem udział komisji sprawiedliwości jest jak najbardziej uzasadniony – tłumaczy Latos. Dalsza część artykułu znajduje się pod materiałem wideo Z jego słów można jednak wysnuć wniosek, że nie jest entuzjastą prezydenckich zmian. – Moim zdaniem ten projekt to przykład poszukiwania rozwiązania politycznego, a nie praktycznego i merytorycznego. Bo w praktyce wciąż obowiązuje przepis, iż bezwzględnie chronione jest życie i zdrowie kobiety. I to moim zdaniem jest wystarczające. Nic się tutaj nie zmieniło – słyszymy od posła PiS. Podobnie uważa przewodniczący komisji sprawiedliwości, poseł Marek Ast (również z PiS). – Stan prawny, który jest, nie wyklucza aborcji ze względu na ochronę życia i zdrowia kobiety. Być może jest potrzebne jakieś doprecyzowanie, ale to już jest kwestia dyskusji. Jeśli odbyłoby się posiedzenie komisji, byłaby szansa przeanalizowania, czy prezydenckie zmiany są potrzebne, czy można je ewentualnie poprawić – przekonuje parlamentarzysta. Ast zrzuca jednak odpowiedzialność na Latosa: – Wiodąca tu jest komisja zdrowia, a nie komisja sprawiedliwości. Jeśli z tamtej strony będzie jakaś propozycja, to na pewno uzgodnimy odpowiedni termin. Potrzebujemy przede wszystkim ekspertyz dotyczących sfery medycznej. Zatem czekamy na sygnał – stwierdza. Tyle że ekspertyzy były zamówione już rok temu. Zrobił to wspomniany przewodniczący komisji zdrowia. Eksperci Biura Analiz Sejmowych ostatecznie jednak odmówili, zasłaniając się wówczas brakiem publikacji wyroku TK i uzasadnienia. Mimo iż wyrok wraz z uzasadnieniem został opublikowany 27 stycznia tego roku, opinie nie powstały. Sprawa umiera Ale sprawa zaczęła umierać już wcześniej. 21 grudnia 2020 r. Ryszard Terlecki mówił w Sejmie: – Uważam, że Trybunał Konstytucyjny rozstrzygnął wątpliwości, więc już nie jest potrzebny dodatkowy element w postaci tej ustawy, ale poczekamy na orzeczenie, na jego opublikowanie – stwierdził. Z informacji Onetu wynika też, że pierwotny pomysł był inny niż ten prezydencki i zrodził się – jak twierdzą nasi informatorzy – w Kancelarii Premiera. Miała powstać ustawa wyliczająca konkretne przypadki wad płodu, których stwierdzenie pozwoliłoby na przerwanie ciąży. KPRM ubiegł jednak prezydent, który złożył w Sejmie swój projekt. Szybko jednak okazało się, że inicjatywa nie znajdzie większości w klubie PiS dlatego, że proponowane przez Dudę przepisy zostały uznane za zbyt ogólne. Poza tym do Jarosława Kaczyńskiego zaczęli pielgrzymować ultrakonserwatywni parlamentarzyści PiS, którzy sprzeciwiali się jakiemukolwiek rozmywaniu wyroku. Te głosy były żywe również po jego publikacji. – Moim zdaniem uzasadnienie jest sprzeczne z wyrokiem. Każdy będzie mógł interpretować orzeczenie jak chce – mówi nam wtedy parlamentarzysta PiS bliski aktywnej w partii grupie pro-life. Jeszcze wcześniej środowiska antyaborcyjne przypuściły atak na Andrzeja Dudę za jego projekt. "W ciągu ostatnich 30 lat żaden polski polityk nie zawiódł swoich wyborców tak dalece i w sposób tak haniebny jak Andrzej Duda" - napisali w liście do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego członkowie Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka, którego treść została opublikowana na stronie internetowej Radia Maryja. Takie głosy sprawiły, że na Nowogrodzkiej zapadła decyzja, by nie grzęznąć w długim i żmudnym, a nade wszystko ryzykownym procesie legislacyjnym w parlamencie. Stąd wybór wariantu z tak napisanym uzasadnieniem wyroku TK, które pozwoliłoby na pozostawienie pewnej furtki. Sygnał do takiej korekty dał pod koniec ubiegłego roku sam Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej”, w którym na pytanie o legalność aborcji w przypadku stwierdzenia wady letalnej stwierdził: – To jest sprawa do dyskusji, ale to raczej należy do tego przepisu, którego nie uchylono, mówiącego o zagrożeniu dla życia i zdrowia matki – powiedział prezes PiS. W tym samym wywiadzie dał do zrozumienia, że sejmowej większości dla pomysłu Andrzeja Dudy nie będzie. - Ten projekt to była akcja reklamowa pana prezydenta. Jak widać, nawet on sam nie miał zapału do tej inicjatywy - słyszymy dziś w PiS. Kancelaria Prezydenta: Projekt? Jaki projekt? Już w marcu tego roku ówczesny rzecznik prezydenta nie wykazywał specjalnego zainteresowania tematem: – Parlament pochyla się nad inicjatywami prezydenckimi w sposób, jaki uważa za stosowny. To wyłączna kompetencja Sejmu, kiedy rozpoczyna pracę nad poszczególnymi projektami ustaw – powiedział Błażej Spychalski w Radiu Plus. Tydzień temu w programie "Kawa na ławę" w TVN24 pytany o tę sprawę był prezydencki doradca Paweł Sałek: – To już trzeba byłoby zapytać stronę parlamentarną – odbił piłeczkę. Przekonywał też, że "pan prezydent nie jest członkiem obozu rządzącego". Zaznaczył, że Andrzej Duda odszedł z PiS-u, gdy objął urząd głowy państwa. Dodał, że "prezydent ma gruntowane poglądy w zakresie ochrony życia ludzkiego". Kancelaria Prezydenta nie odpowiedziała na pytania Onetu. Pytamy posła PiS, czy po tym, co wydarzyło się w Pszczynie, temat zmian w prawie nie powinien jednak wrócić. – Nie trzeba specjalnych uregulowań prawnych. Ochrona zdrowia i życia matki jest przesłanką obowiązującą i nic się tu nie zmieniło. Przecież gdyby ktoś dokonał usunięcia ciąży z wadą na podstawie przesłanki o ochronie życia i zdrowia matki, to wyobraża pan sobie, że jakikolwiek sąd by go za to skazał? – słyszymy. Kiedy pytamy naszego rozmówcę o "efekt mrożący", czyli obawę lekarzy o stosowanie obecnych przepisów, odpowiada: – Zawsze będą lekarze, którzy czymś się będą zasłaniać. Cieszymy się, że jesteś z nami. Zapisz się na newsletter Onetu, aby otrzymywać od nas najbardziej wartościowe treści. (mba)
Anna Duda-Kękuś (po lewej) jest biologiczną siostrą Andrzeja Dudy, najstarszego z rodzeństwa. Najmłodszą z całej trójki jest Dominika Duda (po prawej), którą adoptowano, gdy przyszły Prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę o finansowaniu pomocy dla kredytobiorców. Chodzi o tzw. wakacje kredytowe, dla osób, które wzięły kredyt hipoteczny. Kto i na jakich zasadach może zawiesić raty kredytu hipotecznego? Kiedy można złożyć wniosek o wakacje kredytowe w Polsce? Czy warto to zrobić, czyli plusy i minusy wakacji od kredytu hipotecznego. Jak wygląda wniosek i gdzie go złożyć, jakie są warunki dot. wakacji kredytowych - to wszystko wyjaśniamy krok po kroku. Spis treści:Wakacje kredytowe 2022 i 2023: dla kogo?Kiedy można skorzystać z wakacji kredytowych?Wakacje kredytowe: czy warto? Wady i zalety tego rozwiązaniaWarunki, które trzeba spełnić, aby zawiesić raty kredytu hipotecznego?Wniosek o wakacje kredytoweWakacje kredytowe 2022 i 2023: zasadyWakacje kredytowe polegają na zawieszeniu spłat rat kredytów na cztery miesiące, na uproszczonych zasadach, bez ponoszenia dodatkowych kosztów w postaci odsetek. Z wakacji kredytowych można skorzystać dwukrotnie, bo w 2022 i 2023 roku, co oznacza, że można odroczyć spłatę rat łącznie o osiem miesięcy: dwa miesiące w trzecim i dwa miesiące w czwartym kwartale 2022 roku oraz po jednym miesiącu w każdym z kwartałów 2023 wakacje kredytowe 2022 i 2023? Co z frankowiczami?Rozwiązania wejdą w życie po 14 dniach od podpisania dokumentów przez prezydenta, czyli 28 lipca 2022 roku. Wakacje kredytowe będą dotyczyć przede wszystkim kredytów zaciągniętych w złotówkach i dotyczą części kapitałowej i z podpisaną ustawą, bank na wniosek kredytobiorcy może zawiesić spłatę kredytu, ale w ściśle określonych ramach czasowych. W tym roku to dwa miesiące od 1 sierpnia do 30 września i kolejne dwa miesiące od 1 października do 31 grudnia. Daty są niezmienne, więc jeśli wniosek nie zostanie złożony w odpowiednim terminie, to ten rodzaj pomocy przepada. Wniosek o wakacje kredytowe powinien być złożony przed datą spłaty kolejnej raty kredytu. Zgodnie z przepisami, spłata kredytu zostanie zawieszona już z dniem doręczenia kredytodawcy wniosku, ale bank ma 21 dni od doręczenia wniosku na przekazanie potwierdzenia, ale jego brak nie wpływa na rozpoczęcie zawieszenia spłaty kogo wakacje kredytowe? WarunkiWakacje kredytowe to propozycja dla osób z kredytami hipotecznymi w złotówkach, na własne mieszkanie. Będzie też możliwe złożenie wniosku online. W przypadku osób posiadających więcej niż jeden kredyt hipoteczny, będzie można skorzystać z wakacji kredytowych tylko w przypadku jednego kredytu, bo pomysł ma pomóc w zaspokojeniu własnych potrzeb kredytowe: czy warto? Wady i zalety tego rozwiązaniaNiewątpliwą korzyścią płynącą z odroczenia rat kredytu, jest możliwość utrzymania płynności finansowej w czasie przejściowych problemów finansowych. Nie jest to jednak remedium na wszystko. Po zakończeniu wakacji kredytowych należy się liczyć z wydłużeniem okresu spłaty. Problematyczne może okazać się także zaciągnięcie kolejnego kredytu, bo zawieszenie rat traktowane może być przez banki jako trudności ze spłatą należności. Opłaty, z którymi muszą liczyć się kredytobiorcy to opłaty ubezpieczeniowe. Wniosek o wakacje kredytowe?Wniosek będzie dostępny na stronach banków, w których mamy zaciągnięte kredyty hipoteczne. Będzie on zbliżony do tego, jaki już teraz oferują banki mające w swojej ofercie wakacje od kredyt od ofertyMateriały promocyjne partnera Samochody elektryczne – minusy. Samochody elektryczne i cała związana z nimi elektromobilność mają też całe mnóstwo minusów. Nowe samochody elektryczne są drogie. Auta elektryczne bardzo szybko tracą na wartości – spadek wartości rezydualnej jest ogromny. Koszty wymiany baterii litowo – jonowej są bardzo wysokie. 26 marca 2022 W Pałacu Prezydenckim odbyło się spotkanie prezydentów Polski i USA Andrzeja Dudy i Joe Bidena wraz z delegacjami. Wcześniej prezydenci spotkali w wąskim gronie w towarzystwie sekretarza stanu USA Antonego Blinkena i szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego Pawła Solocha. Tematem rozmów było bezpieczeństwo regionu w obliczu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Prezydent Joe Biden przybył też na Stadion Narodowy, gdzie razem z premierem Mateuszem Morawieckim i prezydentem Warszawy Rafałem Trzaskowskim zobaczy, jak udzielana jest tam pomoc uchodźcom. Prezydent Joe Biden spotka się też z organizacjami pomagającymi uchodźcom, ponadto na Zamku Królewskim wygłosi przemówienie, dotyczące wojny na Ukrainie. Wieczorem amerykański prezydent odleci z Warszawy do Waszyngtonu. http://youtube.com/tvpinfohttp://facebook.com/tvp.infohttp://twitter.com/tvp_infohttp://www.tvp.info– Obejmując z woli narodu urząd prezydenta Rzeczypospolit i Tomasz Walczak i Przemysław Harczuk W czwartkowy ranek Sejm zajął się wotum nieufności dla rządu, o które apelowała Platforma Obywatelska. Głosowanie przebiegło bez niespodzianek - Grzegorz Schetyna musi obejść się smakiem, Beata Szydło zostaje. Jednak już o 18 ma odbyć się spotkanie komitetu wykonawczego PiS, podczas którego politycy partii rządzącej mogą zaproponować nowego kandydata na stanowisko premiera. Mówi się, że będzie nim Mateusz Morawiecki. Czy ma szansę? Debatują Tomasz Walczak i Przemysław Harczuk. Zapraszamy do obejrzenia videobloga Kto wie lepiej! . 95 152 308 21 363 48 493 282

plusy i minusy andrzeja dudy